Gra o Tron: Sojusze
Gra o Tron doczekała się kolejnej gry. Tym razem mniej epickiej niż ta wydana w Polsce przez wydawnictwo Galakta. Karciana Gra o Tron: Sojusze to gra blefu, która bazuje na popularnej marce. Czy jest sens się nią zainteresować?
To zły znak, gdy gra na pudełku nie informuje kto jest jej twórcą. Czyżby oryginalny wydawca był przekonany, że wystarczy na pudełku napisać Gra o Tron, namalować znane z książki i serialu postacie i sukces sprzedażowy będzie gwarantowany? Trochę dziwne podejście…
Na papierze, gra ma wszystko co powinna mieć karcianka oparta o GOT. Twórcy przygotowali zabawę dla od 3 do 6 osób. Gra bardzo fajnie wpisuje się swoją tematykę. Naszym celem będzie zawieranie sojuszy przy tworzeniu małych rad, które będziemy dzielić z innymi uczestnikami. Wszystko to przyniesie nam punkty zwycięstwa, które zadecydują kto zwycięży w tym pojedynku. Niestety, gra ma sporo wad i mankamentów, o których opowiem później.
Jak się w to gra?
Na samym początku, jeszcze przed rozpoczęciem zabawy, gracze wybierają kartę lidera oraz dziesięć kart wpływów, które będą niezbędne do wzięcia udziału w licytacji. Licytacje będą pozwalały na werbunek kart sojuszników do jednej z dwóch małych rad. Licytacje wcale nie będą takim prostym zadaniem, gdyż zarówno karty wpływów, jak i sojusznicy posiadają różne specjalne zdolności, od możliwości przeniesienia karty wpływów, po – jak to bywało na kartach powieści – nawet zabicie członka innej rady. Trzeba odpowiednio zarządzać swoimi kartami, żeby nie wyczyścić się ze wszystkich najmocniejszych już na początkowych fragmentach rozgrywki, bo nowe karty wejdą na rękę dopiero podczas zmiany pory roku. Gra kończy się gdy znaczniki rundy i pory roku znajdą się na ostatnim polu. Wtedy następuje liczenie punktów. Najpierw każdy z graczy ustala, która z jego małych rad ma mniejszy wskaźnik władzy, a następnie wygrywa ta z nich, która ten wskaźnik ma większy. Umiejętne zbalansowanie swoich małych rad, będzie wiec kluczowe do osiągnięcia końcowego sukcesu.
Jeden (nie)wielki problem
Tak jak zaznaczyłem wyżej. Na papierze, gra wygląda ciekawie i wydaje się, że ma sporą szanse okazać się hitem. Niestety już podczas rozgrywki widać kilka bolączek. Odnoszę wrażenie, że gra nie było dostatecznie przetestowana przed puszczeniem druku. W trakcie gry panuje istny chaos… Wiele kart ma ciekawe efekty, które powodują, że sytuacja na stole ciągle się zmienia. Gra wymaga od nas, żebyśmy dobrze planowali swoje ruchu oraz dobrze zbilansowali swoje rady. Niestety, jest to zadanie niemal niemożliwe. Planujesz jedną rzecz, a zaraz wchodzą kolejne karty, które całkowicie rujnują twoje założenia. Uwierzcie mi, nie mam problemu z grami z negatywną interakcją i przeszkadzaniu sobie nawzajem. Jednak, takie akcje powinny być w pewnym stopniu przewidywalne. Niestety w Sojuszach nic nie jest przewidywalne.
Szata graficzna
Mam też mieszane uczucia odnośnie wyglądu gry oraz jej ilustracji. Te, w moim odczuciu są po prostu brzydkie. Wiem, że gra oparta jest o powieść, a licencja od HBO na użycie zdjęć z serialu byłaby absurdalnie wysoka. Mam jednak wrażenie, że można było to zilustrować lepiej. Choć wiadomo, to wszystko są odczucia subiektywne, więc zakładam, że znajdą się ludzie, którym ten styl graficzny się spodoba.
Podsumowanie: Niestety nie polubiłem się z grą Gra o Tron: Sojusze. Koncept na papierze bardzo ciekawy, upada całkowicie przez brak balansu i ciągłe poczucie chaos i brakiem kontroli nad z wydarzeniami na stole… Oczekiwałem więcej i niestety się zawiodłem. Jeśli chcecie sprawdzić na własnej skórze to nie zabraniam, ale też nie mogę Wam tego polecić. – Winylowe Granie
Udostępnij: